wtorek, 27 lutego 2018

Levin! Pitsiokos! Seabrook! Stomiidae!


Dokonania Dark Tree Records, francuskiego labelu free jazz/ free improve, śledzimy na tych łamach niezwykle pilnie, a recenzji doczekały się niemal wszystkie jego wydawnictwa (no, może poza jednym). 

Całkiem niedawno pisaliśmy o drugiej pozycji serii korzennej (Carter & Bradford!), wcześniej omówiliśmy także kilka pereł współczesnej, francuskiej, prawdziwie wyzwolonej improwizacji (Lazro! Duboc! Risser!). Pomocne linki na końcu recenzji.

Teraz pod lupę recenzenta wpada najnowsza płyta w katalogu, datowana już na rok 2018. Nowa muzyka, nowi, młodzi muzycy (no, prawie!), tym razem jednak nie znad Sekwany, ale z gorącej amerykańskiej ziemi.

O ile wiolonczelista Daniel Levin znany jest zapewne wszystkim, którzy zaglądają na tę stronę, a saksofonista Chris Pitsiokos – mimo bardzo młodego wieku - doczekał się już tu kilku ciepłych słów, o tyle gitarzysta Brandon Seabrook zapewne debiutuje na scenie Trybuny (dociekliwi winni go pamiętać ze wspólnych nagrań z Peterem Evansem).




Przenosimy się zatem na dwa dni do New Haven i dobrze rozpoznawalnego miejsca, jakim jest klub Firehose 12. Jest kwiecień 2016 roku. Trójka wyjątkowo kompetentnych amerykańskich improwizatorów rejestruje nagranie Stomiidae, które – czas pokaże – jest być może także nazwą własną tria. Siedem utworów potrwa niewiele ponad 38 minut.

One. Od linii startu dobrze rozgrzany saksofon altowy rusza do zdecydowanego ataku. Wspierają go perkusyjne szumy na gryfie wiolonczeli i drobne sprzężenia w pudle gitary elektrycznej. Cała trójka zgrabnie rozpoczyna swą pieśń i ochoczo – od pierwszej sekundy - wchodzi w dynamiczne zwarcia. Ogień płonie już po kilkudziesięciu sekundach. Fire music! Zadziory, zdania składane współrzędnie, onomatopeje, wrzaski, piski i skowyty. Cello brzmi jak kontrabas, ale nie żałuje smyka, ma jakby dwa równoległe oblicza. Już w 4 minucie zgrabne zejście w kierunku ciszy i czas na krótki oddech. Tuż po nim, drobna galopada, pokazująca, zapewne nieprzypadkowo, bardzo wysoki kunszt techniczny i improwizatorski całej trójki. Szczególną błyskotliwością grzeszy Pitsiokos, który może naprawdę dużo, potrafi już chyba wszystko, a chce jeszcze więcej! Two. Ciągle iskrzy na osi gitara – saksofon, przeciwległe flanki w permanentnej dyskusji. A po środku wiolonczela, wręcz gotuje się z emocji. Seabrook wyjątkowo zgrabnie zarządza dźwiękiem swojej gitary. Lubi eksperymentować, nieustannie poszukuje nowych rozwiązań, szuka ciekawostek akustycznych na gryfie, potrafi zaskoczyć. Po 3 minucie snuje eksplozywne drony, w czym wspiera go czujny i gotowy na wszystko saksofonista. Improwizacja tria nie stroni od hałasu, ale ten noise ma dużo smaku, jest środkiem, a nie celem muzykowania. Po 7 minucie muzycy idą w ciszę i także w tej roli są niezwykle wyraziści. Kolejny duży plus na koncie Chrisa! Three. Cóż za sonore! Brawo! Gitara płynie niskim dronem, saksofon pętli się w szumie, bąbelkuje i przelewa wodę. Obok drapieżne cello, jakie pazury! Popisowe 120 sekund! Four. Gitarowa pętla, pełna technicznych fajerwerków. Pozostałe instrumenty wchodzą w to, jak w masło. Świetna komunikacja i głębokie pokłady kreatywności znów wiodą trio ku błyskotliwej eskalacji. Dynamika, piękne, surowe emocje! Five. Siarczyste intro Brandona. Po 80 sekundach świder Chrisa, w sam środek ziemi! Tuż potem stukot na dyszach. Daniel stawia stemple. Cała trójka z kocią zwinnością łapię wewnętrzny nerw i buduje kolejny poziom piętrzącej się improwizacji. Znów lecą iskry! Narracja jest niezwykle bogata, ciągłe zmiany tempa i metod artykulacji dźwięku. Arytmia, atonalność, abstrakcja! W 6 minucie jakże udane tłumienie emocji. Drobinki oniryzmu na strunach, nostalgia i cichy skowyt w tubie. Po minucie znów gonią za królikiem! Energia aż kipi, a pomysłów ciągle przybywa. Six. Saksofon prycha, cello poleruje zapocone struny, niezbyt głośno, ale bardzo dynamicznie. Gitara? Mała fabryka niespodziewanych dźwięków. Kolejna dwuminutowa perła! Seven. Sam finał, to już mała bonanza! Czego tu nie ma?! Cello gra motyw przewodni serialu o historii rockabilly. Na flankach dzieją się niesamowite historie. Sto tysięcy pomysłów na dramat w trzech aktach, każdy udany. Multieksplozja podszyta bezczelnością artystyczną, godną samego Johna Zorna! W 4 minucie, o tempo wolniej. Chytre i przebiegłe call & response. Tytuł mistrza kreatywności wędruje chyba w ręce gitarzysty, choć pozostali muzycy także nie zmarnowali na tej płycie choćby jednego dźwięku. Koniec przychodzi łatwo, może nieco zbyt szybko i gwałtownie. Play It again? With no doubt!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz